czwartek, 24 września 2009

początek końca

Nie będę pisała o mojej traumie pakowania się, bo o tym pisałam już wiele razy. Nie będę pisała o o wysokim ojcu bliźniaków spotkanym na Plaza Nueva w czasie ostatniego wieczornego spaceru po Granadzie, bo i tak się nie wzruszycie. Nie będę pisała o prześladujacych nas niemcach, bo przystojnym mężczyznom wybacza sie narodowość. Nie napiszę nawet o tym, że znowu zapomniałyśmy o wysłaniu kartek, bo jeszcze się ktoś zdenerwuje.

Wyjeżdżamy jutro z ciasnej Granady, zostawiamy wyślizgane chodniki, fantastyczne śniadania w szpitalnej cafeterii, butelkę parszywego rumu w zamrażalniku i drzewka pomarańczowe. Zostawiamy za sobą miesiąc robienia krejzolskich zdjęć, porannych spacerów do szpitala, polowania na internet i włóczenia się po andaluzji. Miesiąc taki, że przygoda przygoda, każdej chwili szkoda.

Kawałek siebie zostawię w Granadzie już na zawsze. Mogę, bo będę tu wracać. Z małego pagórka, na który wdrapałam się ostatnio, widać było jeszcze więcej gór i wstyd, straszny wstyd, że nie udało się ich zdobyć. Potężne masywy. Podobałoby się wam. Zostawię trochę siebie gdzieś tam w labiryncie wąskich uliczek arabskiej dzielnicy, bo nigdzie gubienie się nie było takie urocze. I kiedyś wrócę, zachwycić się jeszcze raz, kupić wymarzone 6 par butów i przejść Sierra Nevadę.

W Barcelonie podobno już nie pada, pogoda znowu rozpieszcza nas palącym słońcem. Barcelona zaczęła dziś swą fiestę i my prosto w tę fiestę. Początek końca jeszcze nigdy nie zapowiadał się tak dobrze.

czwartek, 17 września 2009

czas goni nas

Prawda jest taka, że z chwilą, z którą zechce się jechać do domu, przestaje się chcieć pisać. Bo troche nie wiadomo jak. Niby nie wypada narzekać na miejsca tak fantastyczne jak Granada, czy Malaga. Z drugiej strony na kacu każde miejsce wzrusza mnie tak samo.


W Granadzie widziałam już wszystko, bo skoro byłam na wieży zamku, który stoi na samym czubku Granady, skąd widać wszystko, to chyba się liczy? :) Słoneczna hiszpańska pogoda zdaje się być mocno przereklamowana, aż mi trochę głupio, jak tak piszecie, że zazdrościcie słońca, bo od kilku dni codziennie po południu pada, dwa razy była nawet burza. Dobrze, że murzyni sprzedają na ulicy parasole, zamiast okularów przeciwsłonecznych, to jakby mnie już ten deszcz całkiem zeźlił, to zamiast chować się pod prześcieradło nr 2 wyjdę po parasol... Oczywiście celowo pisze o prześcieradle NR 2, żeby móc podkreślić, że nie ma tu kołder, żeby móc z kolei podkreślić, że nawet ekstra skarpetki nie załatwiają problemu, tak jest w nocy zimno. ;]


Dzieci chodzą do szkoły również tutaj, więc zaraz myślę, że o rety w Polsce złota jesień, w szczytnickim liście lecą z drzew czy coś równie sentymentalnego. :) W tych trudnych chwilach przychodzą mi z pomocą wiadomości z Polski o "dyskomforcie kolorystycznym". Serio?

Dzieci idące do szkoły widuję codziennie, bo się nam tak fajnie godziny zgrały, że mniej więcej o tej samej porze idziemy z Kasią do szpitala, co one do szkoły. Widać w sumie dwa fronty- mundurkowy i wariacko-zawadiacki :) Mundurki głownie noszą maluchy ciągnące za sobą plecaki na kółkach. Miniaturki dyplomatów wracających właśnie z lotniska :) Słodkie.

W szpitalu umiarkowanie ciekawie, czasem zdarzy się punkcja lędźwiowa, czasem jakiś pacjent do zbadania, który potem okazuje się podejrzany o H1N1 i już tylko w maskach wolno do niego chodzić. A jak nie to można poczytać wiadomości w necie. Dlatego wiem, ze Barack dzwonił do Tuska, a Tusk nie odebrał. Kasia sugeruje, że mógł być w toalecie :)

Oglądamy z Kasią zdecydowanie więcej filmów niż na początku, chyba przez ten cholerny deszcz. Filmy zwykle są wzruszające i Kasia denerwuje się na głównych bohaterów, że są głupi (filmy o nieszczęśliwej miłości), albo na świat, że taki niesprawiedliwy (filmy o nieszczęśliwych dzieciach). Mi przeszkadzają tylko szczęśliwe zakończenia, ale tych jest mało, bo oglądamy dobre filmy :)

W szpitalu najlepiej po angielsku mówią przedstawiciele handlowi, obawiam się, że w Polsce może być podobnie. Dostałam nawet teczkę z napisem "THAT IS NEW LIFE" i w sumie nie bardzo wiem, co mam z tym nowym (kolorowym) życiem zrobić, tak nieoczekiwanie do mnie przyszło.

Kaśka nie chce ze mną biegać, bo mówi, że nie ma odpowiedniego ubioru sportowego. Ogłaszam oficjalny konkurs. Kto zgadnie o jaki ubiór sportowy chodzi- dostanie pocztówkę z Granady. Dla ułatwienia dodam, że Kasia ma ze sobą adidasy, ma krótkie spodenki, ma też dresy i ma koszulkę. :] Czas start.

Właściwie, to musze już kończyć, o czym przypomina mi nie kto inny jak Kasia, bo zaraz dwie żabojadające współlokatorki rozpoczną wieczorny seans reality show i internet będzie się wieszał jak świetlicki w którymś tam swoim wierszu. Pozdro! linda.

czwartek, 10 września 2009

Another story is coming

-Maria, chcialabys jutro asystowac przy operacji? - rzucil doktor Pedro wchodzac do dyzurki lekarzy.
Maria ucieszyla sie ogromnie i pospiesznie przytaknela, jakby bojac sie, by propozycja nie umknela, nie zamienila sie w zart, czy pomylke.
-Ok, przyjdz jutro wczesniej, powiedzmy o 7.
-Oczywiscie, bede na czas.
Pedro usmiechnal sie wychodzac. Wiedzial, ze dziewczyna nie bedzie dzisiejszego popoludnia myslec juz o niczym innym.

W rzeczy samej. Maria wracajac do hostelu dwukrotnie wtargnela na ulice na czerwonym swietle, potracila malego chlopca, ktory upadajac rozbil sobie kolano i przysiegal, ze kiedy dorosnie, znajdzie ja i zabije. Wlozyla ksiazki do lodowki, a szynke i ser do biurka. Nie jest pewne, ile w tej ekscytacji bylo strachu, a ile ciekawosci. Maria obawiala sie kompromitacji. Bardzo chcialaby zrobic dobre wrazenie, ale faktem jest, ze z zajec z anatomii nie pamietala zbyt duzo. Przedmiot zawsze ja odpychal, na szczescie z odrobina sprytu i zgrabnych unkow udalo sie przez niego jakos przebrnac. Ale moze zywe organy nie beda takie odrazajace? Podobno sa cieple, czerwone i ruszaja sie rytmicznie. Wrodzona ciekawosc potegowaly nuda i rutyna praktyk w tym biednym, publicznym szpitalu, w ktorym na nic nie bylo pieniedzy, nikomu nic sie nie chcialo, a na wszelki wypadek nie pozwalano jej- mlodej studentce po pierwszym roku- zblizac sie do pacjentow. Jakby sama obecnoscia mogla zaszkodzic tym kurczowo trzymajacym sie zycia bezradnym, bladym ludzikom. A Maria pilnie potrzebowala przeciez niebylejakich wrazen, by przekuc je na pikantne bodzce, ktore pobudza przyjaciol w dalekiej Austrii do jeszcze wiekszego podziwu i jeszcze wiekszej zazdrosci. A to przeciez zawsze jest w cenie.

Siedzac wieczorem przed telewizorem, patrzac bezwiednie na rozgadane italianskie twarze, uswiadomila sobie, ze nie ma pojecia o zadnych procedurach chirurgicznych. Moze trzeba bylo powiedziec Pedrowi, ze nigdy wczesniej nie byla przy zadnym zabiegu? Ale przeciez moglby wtedy z niej zrezygnowac, a o tym nie bylo mowy. Zreszta, spedzila w tym szpitalu juz tydzien, mogli jej wszystko wytlumaczyc, zamiast wykorzystywac kazda wolna chwile na kawe i plotki, z ktorych niewiele rozumiala, bo wloski znala tylko z romowek kupionych tydzien przed wyjazdem na praktyki. Tymczasem jakos nikt sie nie kwapil do tlumaczenia jej czegokolwiek, nikt nawet nie staral sie mowic przy niej po angielsku, nie wspominajac o niemieckim. Wloski i wloski- beznadziejne italianskie nieuki... Dopiero dzisiaj Pedro. Nawet nie wiedziala, ze mowi po angielsku.

Pedro byl bardzo mily. Nawet, gdy juz dal sobie sprawe, jak zielona byla Maria z chirurgii. Zaraz po wykonaniu naciecia wskazal na otwartym brzuchu sledzione, a ona pomylila ja z nerka... (Chyba tylko wroga moglbym wyslac na leczenie do Austrii- pomyslal). Tlumaczyl wiec wszystko od podstaw, czujac ze z kazdym jego zdaniem podziw dziewczyny rosnie. Rozkrecal sie coraz bardziej, wszystko szlo zgodnie z planem. Kto wie, jak potoczy sie ich dzisiejsza wspolna kolacja, o ktorej zaraz ja poinformuje. Zaczal zartowac i opowiadac o sobie, swoich szalonych podrozach i ekstremalnych sytuacjach na salach operacyjnych, co jakis czas rzucajac jej pytanie anatomiczne, zbyt trudne by mogla sobie z nim poradzic. Wycial juz kawalek jelita i zszywajac reszte ze soba potrzebowal poprawic skalpelem jedna z krawedzi. To wtedy powiedzial, ze czas na powtorke i wykorzystujac skalpel jako wskaznik zaczal wskazywac na kolejne narzady pytajac o ich nazwe. Jego ruchy byly szybkie, Maria podekscytowana szukala w glowie kolejnych slow, ledwo nadazajac z wyrzucaniem z siebie odpowiedzi. Nagle ostrze skalpela zachaczylo o sledzione, pekla torebka, krew wytrysnela z ogromnym cisniem. Gejzer krwi. Maria piszczala, anestzjolog oderwany od czytania gazety podbiegl do stolu klnac wulgarnie na Pedra, Marie i wszystkich wkolo. Pedro z kamienna twarza szybkimi ruchami podwiazal naczynia i wycial uszkodzony narzad. W kilka minut zatamowal krwotok, a potem juz z usmiechem dokonczyl zabieg. Puszczajac oko do Marii, powiedzial, ze przeszla chrzest bojowy. Maria szara na twarzy wyszla ze szpitala.

Pacjent przezyl, bo przeciez mozna zyc bez sledziony. Albo nie przezyl, bo przeciez wszyscy kiedys umrzemy. Jakos nie moglam sie zdecydowac.


PS. Ten tydzien, to tydzien rozmow i wysluchiwania niesamowitych historii medycznych. Praktyki troche nudza, bo jak to na internie- pacjencie bez wiekszych zmian. Jutro day off, zaczynamy szalony 3dniowy weekend ;)

linda.

wtorek, 8 września 2009

weekend wedlug KK.

weekend minąl pod haslem "morze-plaza-odpoczynek" Sobota:2 Hiszpanki, 2 Polki ruszamy samochodem w kierunku najbliższej plazy. Widoki cudo!oczy sie nam swiecily gdy widzialysmy gory i skały krolujace nad morzem. staralysmy sie uwiecznic je na zdjeciach. Niedziela: Linda zbuntowała sie i zarzadala czasu na sen:) spezdila dzien w Granadzie. sprawila "cud" i sprowadzila internet do komputera, ktory tak dzielnie targalysmy z Polski:) Problem tkwil nie jak sugerowlai niektorzy zlosliwcy w nacisnieciu przycisku do karty sieciowej ale w prawidlowym wpisaniu hasla:p
ja w tym czsaie udaalm sie z calym naszym incomingowym babincem do innej miejscowosci nadmorskiej. Plaza, spacer po typowym Andaluzyjskim miasteczku-biale domki polozone na zboczu góry, waskie uliczki.. a na koniec titorino-miejscowy specjał wino pomieszane z napojem gazowanym.
W niedzielne popoludnie Hiszpanie (szczegolnie ci starsi) spedzaja na ogladaniu corridy. To tak jak u nas ciag programow "familiada-zlotopolscy-na dobre i na zle" sciaga przed TV wielu Polaków tak w Hiszpanii walki z bykami ciesza sie popularnoscia:) glownie Madryt i poludnie Hiszpanii. a jak nie wiecie o co kaman w corridzie to zapraszam niżej... :)

Pikadorzy- poczatkujacy torreadorzy uzbrojeni w lance i rozowe plachty starają się zranić i zmeczyc byka. Walkę kończy uzbrojony w szpadę i muletę (czerwona płachta) matador (glowny herros), który stara się zadać taki cios, który spowoduje natychmiastową śmierć zwierzęcia. Dziwny sport:/ dla mnie malo widowiskowy

niedziela, 6 września 2009

the end weekendu

po ciezkim tygodniu pracy w szpitalu przyszedl czas na zasluzony odpoczynek :P i tak minely piatek sobota i niedziela weekend pierwszy. odpoczynek zasluzony, bo w czwartek i piatek spedzilysmy po ok 8 godzin w szpitalu... no dobra, wliczajac obiad i sniadanie :)

szalony weekend zaczal sie impreza, jak sie skonczy to nigdy nie wiadomo- kaska jeszcze nie wrocila z nad morza... :)

dyskoteka w do ktorej hiszpanki zabraly nas w piatek byla fantastycznie ladna, bo cala w drewnie i dobra akustycznie, trzy danceflory i w ogole fajnie. kaska mowi, ze jak wychodzila o 5 rano to ludzie ciagle kupowali wejsciowki :) az strach pomyslec co tu sie dzieje kiedy zjezdzaja sie studenci (25% mieszkancow).

sobota spedzona nad morzem- taki spontan- z granady jedzie sie tam szybko, bo autostrada. droga przecina gory, mozna bylo popatrzec na kosmiczne wiadukty nad przepasciami i bajeczne kamienne sciany po obu stronach drogi. wow, hiszpanie potrafia. plaza troche gorsza, bo z kamykow a woda o zgrozo zimna :)

mam dziwne wrazenie jakby na na tym wyjezdzie przesladowali nas niemcy. w arabskiej czesci miasta, w uliczce pelnej tea shopow musialam trafic na sprzedawce niemca, a siedzac przy tej jego tradycyjnej arabskiej herbacie tlumaczylam bawarczykom ktorzy wczoraj wprowadzili sie do naszego hostelu, ze polacy wcale nie pija wodki do obiadu...a przynajmniej nie wszyscy; nie mowiac juz o tym ze jedyna osoba ktora mnie irytuje na wymianie, to niemka. :]

mamy juz swoje ulubione wino a Kaska zlamala mi szafke w pokoju. ale jak stoi do gory nogami to nie widac :)

od kad tu przyjechalam nie spie wiecej niz 6 godzin na dobe i moje niewyspanie stalo sie juz kryzysowe, wiec kaska pojechala z reszta ekipy nad morze, no a ja wyspalam sie i naprawilam internet :) jak przystalo na dziewczyne informatyka w koncu udalo mi sie prawidlowo wpisac haslo do sieci... :)

za chwile biore zanita i ide polowac na zdjecia. po 17 pogoda robi sie juz znosna i mozna by sie pokrecic po tych wszystkich waskich, kolorowych uliczkach, placach pelnych ludzi rozmaitych- od turystow po "perroflaute" czyli bezdomnych z psami, przy czym psy sa zawsze czystsze od wlascicieli. to w ramach nauki hiszpanskiego :)

na picassie sa juz zdjecia z wczorajszego wyjazdu. link po prawej stronie :)

linda.

4-09-09

KK:

Przekonalam swoje oczy do wspolpracy i juz nadrabiam zaleglosci w pisaniu( Linda tez na mnie krzyczy abym sie nie obijala). dzien rozpoczelysmy od sniadania w szpitalnej kawiarence. Bardzo mily zwyczaj: lekarze jedza tu razem o 8.30 sniadanie, tym rozpoczynaja dzien-dolaczylysmy sie:)pozniej kazda poszla na swoj odzial.
moj maly sukces:udalo mi sie przekonac dwoch lekarzy do mowienia po angielsku-jednak potrafia:)
zaraz po obiedzie probowlysmy ustalic plany na weekend-bylo to dosyc trudne przedsiewziecie 7 dziewczyn, wspolny cel-wizyta na nadbrzezu ale inne wizje i propozycje.Efekt:jedziemy w niedzile na caly dzien na plaze:) zajelo nam to 2 godziny aby znalezc kompromis co do miejsca, dojazdu itp. ale to Hiszpania, malo kto liczy czas:p
w Granadzie trwaj prace budowlane metra-akurat pod naszymi oknami wiec o popoludniowej sjescie mozna pomarzyc, trzeba sie tymi 5 godzinami przespanymi co noc zadowolic...

linda udala sie do kawiarenki internetowej a ja na spacer po Granadzie z Hiszpankami. Granada poznym piatkowym popoludniem: masa elaganckich ludzi, 3 sluby(ponoc jedno z popularniejszych miejsc), zachodzace slonce nad gorami, turysci czekajacy w kolejsce aby wejsc do muzeum... ukoronowaniem spaceru byly lody z najlepszej cukierni w miescie nad rzeka.

piatkowy wieczor. wszyscy szykuja sie na impreze...

piątek, 4 września 2009

foto

ruszyla galeria na picassie, zapraszamy :D

http://picasaweb.google.com/litwinlinda/GranadaMedStory#

na zachete jedno zdjecie :)



pod koniec tygodnia jestem juz skrajnie zmeczona, w koncu spie 5 godzin na dobe, a jesli tylko zasne w czasie sjesty to Kaska budzi mnie z propozycja spaceru nie do odrzucenia ;)

ps. pierwszy raz w zyciu nie czuje sie jak obwatel nizszej kategorii kupujac wino za 3,15 i nie mam na mysli euro... :P

ps.2 chcemy wiedziec czy pisanie tego bloga ma jakikolwiek sens, jesli tu zagladacie zostawcie slad w ksiedze gosci na dole strony, pozdro :)